niedziela, 6 marca 2022

 

„Berbeka życie w cieniu Broad Peaku”

Pierwsza recenzja po dłuższej przerwie przypadła na książkę o jednym z najwybitniejszych himalaistów – Macieju Berbece, autorstwa Dariusza Kortko i Jerzego Porębskiego.

Termin publikacji recenzji nie przypadkowy 6 marca to dzień, w którym Polski Himalaizm stracił wyjątkowego wspinacza.

Książka wydawnictwa Agora, nie bez powodu ma w tytule samo nazwisko wspinacza, ponieważ zawiera historię całej Rodziny Berbeków, począwszy od Rodziców skończywszy na dzieciach i wnukach głównego bohatera.

Historia Macieja Berbeki i jego Rodziny to głównie góry, ale jak to w życiu bywa góry to nie wszystko.

To również romantyczny opis poznania się i miłości Maćka i jego żony, gdy to „strzała Amora” trafiła Ewę na Zakopiańskich Krupówkach na widok jej przyszłego męża. To również opisy wycieczek na handel czy przemyt, z którego można było wówczas uzyskać pieniądze na górskie wyprawy.

W książce możemy również przeczytać o sprawach bardziej przyziemnych lecz ciągle bliskich górom, choćby ze względu na lokalizację bo Rodzina Berbeków pochodzi i mieszka w Zakopanem.

Możemy też przeczytać o ich wspólnym zaangażowaniu w funkcjonowanie teatru Witkacego w Zakopanem.

Większość książki dowiadujemy się o historii życia Macieja Berbeki od narodzin aż do tragicznej śmierci a także chwile po śmierci himalaisty, które przeżywała jego Rodzina.

Podtytuł „... życie w cieniu Broad Peaku” przedstawia główny motyw w dorosłym życiu Macieja Berbeki. Jego historia przypomina scenariusz filmu „Oszukać przeznaczenie” gdzie pomyłka podczas zdobywania szczytu w 1988 roku ratuje mu życie by po latach przyciągnąć go na szczyt w 2013 roku by zakończyć się tragicznie.

Jest to bardzo dobra książka opisująca historię Maćka Berbeki zarówno tą górską jak i prywatną, rodzinną.

Wprawdzie chronologia zdarzeń w książce jest trochę pomieszana, mimo to przyjemnie się ją czyta przenosząc się w Himalaje, Karakorum oraz do Zakopanego, czując ich klimat i powiew zimnego powietrza.

Polecam ją każdemu kto chce dowiedzieć się wielu faktów z życia Macieja Berbeki jak i jego Rodziny.

Jak zawsze chętnie poznam Wasze zdanie o moim blogu jak i tej recenzji. Like’i i komentarze mile widziane. Zachęcam równiez do polubienia funpage’a na FB czy Instagramie.



f_logo_RGB-Hex-Blue_512               Kijem i czekanem

sobota, 25 kwietnia 2020

Moja recenzja książki Anatomia Góry Rafała Fronia

Anatomia Góry - Rafał Fronia



Tym razem w cyklu recenzji książek górskich krótka lekcja anatomii – „Anatomii góry” Rafała Fronia z podtytułem „Osiem tysięcy metrów ponad marzeniami”.
Wyprawa na ośmiotysięczne szczyty bez wychodzenie z domu to idealne rozwiązanie na czas epidemii, gdy nie można odwiedzać i podziwiać na żywo górskich krajobrazów.
Każdy z nas ma na pewno mnóstwo zdjęć i wspomnień ze swoich górskich wędrówek.
Ta książka to  jednak opowieść z wyższego poziomu. Nawet  jeśli ktoś był na ośmiotysięczniku, to zapewne będzie to dla Niego ciekawa podróż, bo podróż nawet w to samo miejsce nigdy nie jest taka sama.
Sami dobrze wiecie, że góry za każdym razem dają nam coś nowego i dlatego ciągle wracamy w te same miejsca.
Moim takim miejscem jest Szpiglasowy Wierch, który odwiedziłem już kilka razy i za każdym razem poznawałem jego nowe oblicze.
Autor książki – Rafał Fronia, który znany jest głównie z internetowej relacji z wyprawy na K2 zimą 2018 roku, gdzie pełnił funkcję kronikarza lub jak go nazwali niektórzy uczestnicy „histeryk wyprawy”.
Udział Rafała w wyprawie na K2 nie był jednak przypadkowy, lecz poparty bogatym doświadczeniem i osiągnięciami w Himalajach i nie tylko.
W tej książce przeczytamy również o dokonaniach górskich Rafała, zarówno z niższych gór, jak rodzinne Karkonosze przez Alpy, aż do tych najwyższych wierzchołków w Himalajach i Karakorum. W Tatrach Rafał również się pojawiał jednak w tej książce o nich nie przeczytamy. Według autora jest to materiał na osobną książkę.
Anatomia Góry przedstawia też opis wyprawy na wulkany w Ekwadorze, może to trochę inny rodzaj, ale to także góry i to dość wysokie, bo nawet ponad 6000 m n.p.m.
Książka napisana prostym przekazem bez wyniosłego poetyckiego stylu. Myślę, że dzięki temu lepiej autor łapie kontakt i przyciąga, a raczej wciąga w swoją górską opowieść tak mocno, że mamy wrażenia uczestniczenia w górskiej wędrówce Rafała. W książce nie brakuje dosłownych wspomnień bez zbędnego upiększania.
Po lektorze tej książki w głowie na pewno zostanie mi „zachwyt” Rafała nad wysokogórskim śniadaniem. Codzienne jedzenie z rana jajek sadzonych, smażonych na głębokim oleju może wygonić z obozu nawet największych leniuchów. Kolejne śmieszne zdarzenie to spotkanie autora z jakiem na wąskim moście.
W książce tej pełno zabawnych sytuacji, ale też nie brakuje takich, które mogły skończyć się tragicznie.
Anatomia Góry przedstawia także współczesną sytuację na himalajskich szlakach, gdzie największe tłumy idą w kierunku największych atrakcji – znaczna część ludzi kieruje się w stronę Everestu. Jednak gdy tylko odejdzie się kawałek od szlaku można zaznać ciszy i spokoju i bardziej doświadczyć bliskości z naturą.
Przy pomniało mi to sytuację z jaką spotkałem się podczas wizyty w Wenecji, gdzie główne uliczki prowadzące na plac św. Marka są zatłoczone do granic możliwości, a boczne uliczki są zupełnie puste – to właśnie tam można stanąć i w ciszy i spokoju korzystać z uroku weneckiego labiryntu i klimatycznych kamieniczek zanurzonych w wodzie.
Książka zawiera mnóstwo kolorowych zdjęć, które jeszcze bardziej przenoszą czytelnika do górskiego świata Rafała.
Historia Rafała na górskich wyprawach pokazuje ile radości może dać spotkanie z naturą. Dla jednych samo czytanie o górach sprawia radość, pobudza wyobraźnie i powoduje szybsze bicie serca, dla innych to jedynie ziarno rzucone na podatny grunt, z którego wykiełkuje pomysł na kolejną wycieczkę lub wyprawę.
Odkrywanie świata to sama radość. Nie ma co się bać nieznanego, bo może właśnie to nieznane da Wam dużo radości i szczęścia. Czasem uliczka obok, tuż pod Twoim nosem może być tym miejscem, gdzie nigdy jeszcze nie byłeś/ nie byłaś i miejscem skąd świat wygląda inaczej, może lepiej?
Tego się nie dowiesz, jeśli tam nie zaglądniesz.
Podobnie jest i z tą książką, moja recenzja to tylko początek, zachęta do podjęcia próby poznania, czy czegoś nowego, czegoś fajnego? Myślę, że tak, bo opowieści o górach: fajne są i basta – ale ocena należy do Ciebie.
Jak zawsze chętnie poznam Wasze zdanie o moim blogu jak i tej recenzji. Like’i i komentarze mile widziane. Zachęcam równiez do polubienia funpage’a na FB czy Instagramie.


f_logo_RGB-Hex-Blue_512               Kijem i czekanem

niedziela, 19 stycznia 2020

Moja recenzja książki "Ucieczka na szczyt"



Witając Was w Nowym  Roku 2020 chciałem przedstawić moją recenzję kolejnej książki związanej z górami.
Tą książkę równiez znalazłem na bibliotecznej półce tarnowskiej biblioteki publicznej Filia nr 1 i postanowiłem się z nią bliżej zapoznać. „Ucieczka na szczyt” autorstwa Bernadette McDonald to kolejna książka wydawnictwa Agora, opowiadająca historię polskich wspinaczy górskich, ich wzloty i upadki, radości i tragedie, które zapisały się w ich życiorysach. Autorka w podtytule przedstawiła główne postaci: Rutkiewicz, Wielicki, Kurtyka, Kukuczka.
Kanadyjska pisarka przedstawia sytuację polityczną i gospodarczą, z którą Polscy wspinacze musieli się zmagać by dogonić innych, którzy byli daleko z przodu w górach. Tytuł „Ucieczka na szczyt” a bardziej oryginalny tytuł „Freedom climbers” („Wspinacze wolności”) pokazuje gdzie wspinacze czuli się naprawdę wolni w czasach wielkich ograniczeń Polski Ludowej. Polska wprawdzie spóźniona, ale skutecznie potrafiła pokazać swoją siłę w najwyższych górach świata.  Wymienione w podtytule osoby, to tylko śmietanka, bo przecież górskich wspinaczy z najwyższej półki  w Polskiej historii jest dużo więcej. Opisując każdego z głównych bohaterów autorka wplata wątki innych osób z górskiego otoczenia przedstawiając również i ich losy. W książce tej, jak w każdej innej górskiej nie mogło zabraknąć zdjęć z górskich wypraw, ale możemy też znaleźć zdjęcia z prywatnych zbiorów głównych bohaterów.
Książka wydana w 2012 roku posiada również prorocze zdanie, które w magazynie „Mountain” napisał Wojtek Kurtyka. Przewidział on, że: „Jestem pewien, że pewnego dnia jakiś szalony chłopak zrobi wszystkie ośmiotysięczniki w rok”. Proroctwo się spełniło jednak nie w rok lecz dokładnie w 189 dni, a dokonał tego Nepalczyk Nirmal Purja w 2019 roku. Oprócz proroctw możemy w książce przeczytać też wspomnienia, od których włos jeży się na głowie. Wspomnienia osób, które miały dziwne sny w czasie, gdy Wanda Rutkiewicz i Jerzy Kukuczka umierali w wysokich górach.
Książka jak najbardziej godna polecenia, jest idealnym uzupełnieniem innych książek opisujących losy najwybitniejszych Polskich ludzi gór.
Jeśli podobała się Wam ta recenzja jak i cały blog piszcie w komentarzach reagujcie na FB i Instagramie, żebym wiedział, że moja twórczość kogoś interesuje.
FB @ Kijem i czekanem                    Instagram #Kijem i czekanem                Blog Kijem i czekanem

niedziela, 6 października 2019

Spod zamarzniętych powiek - recenzja książki

Spod zamarzniętych powiek


Witajcie w kolejnej odsłonie cyklu recenzji książek górskich.
Zarówno tę pozycję, jak i poprzednie wypożyczam w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnowie, mają dość spory wybór książek górskich w kilku filiach, a dzięki wyszukiwarce łatwo znaleźć interesujące nas pozycje i sprawdzić ich dostępność. To tak po krótce, jakby ktoś miał ochotę na czytanie, a nie wiedział gdzie szukać.

Tym razem chcę Was zachęcić do przeczytania książki, historii Adama Bieleckiego, autorstwa Dominika Szczepańskiego i Adama Bieleckiego o mrożącym tytule „Spod zamarzniętych powiek”.
Jest to książka, którą od dawna chciałem przeczytać, jednak Nanga na dobre mi to utrudniała. W końcu doczekałem dnia kiedy czekała na mnie, na bibliotecznej półce.

Jest to kolejna pozycja wydawnictwa Agora i mimo 400 stron czytało się ją bardzo szybko, zresztą jak większość górskich książek potrafi wciągnąć czytelnika w klimat górski, z którego ciężko jest wrócić do rzeczywistości. Najlepszym miejscem do jej czytania w Polsce pewnie byłby Czarny Staw, czy to Gąsienicowy czy pod Rysami, oczywiście zimową porą. Zimowy klimat i wysokie góry dookoła idealnie oddawałyby choć trochę realia w jakich górscy zdobywcy muszą przebywać.
W książce mamy przedstawioną drogę jaką przebył Adam by znaleźć się w najwyższych górach świata.

Książka przedstawia również, jak już od najmłodszych lat góry wciągnęły go, lecz ze względu na wiek ciągle miał pod górkę. Na szczęście dzięki swojemu uporowi i wsparciu rodziców (zwłaszcza przy problemach w szkole), udało mu się osiągnąć wiele.
Jednak młodzieńcza fantazja i chęć dążenia do celu często były bardzo ryzykowne. Wiele chwil mogło skończyć się tragicznie podczas jego drogi na szczyt, jednak szczęście zawsze było po jego stronie.

Mimo młodego wieku ( rocznik 1983) może już przedstawić sporo zdobyczy górskich szczytów, w tym pierwsze zimowe wejścia na ośmiotysięczniki. Oprócz kolekcji szczytów ma też wiele nagród, w tym Wyróżnienie w konkursie Kolosy 2000 za samotne zdobycie, jako najmłodszy w historii, Chan Tengri w wieku 17 lat.

Stopniowe nabieranie doświadczenia i rozwagi, a także zdobywanie coraz trudniejszych tras pozwoliły na wybicie się w świecie wspinaczkowym. Dzięki czemu znajdował też miejsce pośród już znanych i cenionych Himalaistów podczas górskich ekspedycji.
Oprócz sukcesów Adam miał również i wyjścia, które się nie powiodły zgodnie z planem, czy nawet skończyły się tragicznie, jak zdobycie Broad Peak (2013), kiedy to zginęli Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka.
Po powrocie komisja obarczyła winą za ich śmierć głównie Adama Bieleckiego i Artura Małka, co podzieliło środowisko wspinaczy.

Autorzy przedstawiają Nam historię jednego z najlepszych obecnie wspinaczy wysokogórskich. Adam Bielecki największy rozgłos zdobył po akcji ratunkowej na Naga Parbat w 2018 roku kiedy to wspólnie z Denisem Urubko wyruszyli na ratunek Elisabeth Revol i Tomaszowi Mackiewiczowi.

W książce (2017) przeczytamy również jak wielkim uzależnieniem jest wspinaczka. Adam wspomina czas, gdy doznał kontuzji ręki i nie wiedział co ze sobą zrobić. Odpowiedź znalazł w bieganiu, które na początku nie szło najlepiej, ale później udało mu się ukończyć Bieg Rzeźnika, jeden z trudniejszych biegów górskich w Polsce.

Dodatkowym atutem książki jest mnóstwo zdjęć i kody QR, które można zeskanować i przenieść się w świat filmów, kręconych przez Adama, dzięki czemu jeszcze bardziej można poczuć smak przygody.

Nie chcę Wam opowiadać całej historii Adama, bo zepsułbym Wam radość z jej poznawania podczas czytania. Myślę, że każdy  kto się interesuje tym tematem zna główne wątki z życia Adama Bieleckiego, a resztę pozna czytając książkę „Spod zamarzniętych powiek”, która napewno dostarczy mnóstwa wrażeń i emocji.  Po przewróceniu ostatniej strony będziecie czuć niedosyt i chęć ponownego przeniesienia się w ten górski klimat i poznania dalszych losów głównego bohatera.

Jeśli podobała się Wam ta recenzja jak i cały blog piszcie w komentarzach reagujcie na FB i Instagramie, żebym wiedział, że moja twórczość kogoś interesuje.




poniedziałek, 22 lipca 2019

1 dzień – 4 schroniska.


Gdy nie można być w górach, warto powspominać miejsca, które już odwiedziliśmy.
Zgodnie ze słowami piosenki Pana od Pszczółki Mai: ”Lubię wracać tam gdzie byłem...”
Z jednej strony nasycimy się widokami, z drugiej zaś nabierzemy większej ochoty i motywacji by udać się w góry czym prędzej.
Przeglądając moje zdjęcia z górskich wycieczek natrafiłem na te zrobione w 2015 roku w lipcu podczas pobytu na wakacjach w Zakopanem. Nie wiem co mnie podkusiło, może chciałem sprawdzić czy rzeczywiście tam tyle ludzi się zmieści J.


Pobyt trwał 8 dni – spokojnie tym razem opowiem tylko o jednym, kiedy to postanowiłem wychodząc z Zakopanego odwiedzić 4 schroniska górskie w Tatrach jednego dnia. Wyczyn może nie specjalny, ale zawsze to jest jakiś temat przewodni na wędrówkę.
Ciekawym punktem programu była Przełęcz Krzyżne, na której to przez pomyłkę nie znalazłem się rok wcześniej – wtedy poszedłem na Zawrat. Krzyżne jak i Zawrat to dwa końce Orlej Perci, do której powoli się przygotowywałem (psychicznie).
Wędrówkę tego dnia zacząłem dość wcześniej bo około 5 byłem już w Kuźnicach przy kasach TPN, w których jeszcze nikogo nie było.

Trasa Doliną Jaworzynki do Murowańca minęła dość szybko przy rześkim porannym powietrzu.
Na dobry początek 1 schronisko już zaliczone, przede mną gwóźdź programu czyli Krzyżne (3h).

Teraz idąc przez las Gąsienicowy, Czerwony Staw w Dolinie Pańszczycy obchodzimy Żółtą Turnie, a później powoli do góry między Małą a Wielką Kopką podążamy do przełęczy Krzyżne.



 

 

Ostatni odcinek podejścia pod przełęcz jest dość stromy i niebezpieczny z uwagi na spadające kamienie, jak i te osuwające się pod nogami. 



Po chwili wysiłku zasłużony odpoczynek na przełęczy z cudownymi widokami. Gdyby nie kilometry, które jeszcze miałem przejść spędziłbym tam dłuższą chwilę.






Mimo szczytu sezonu i dobrej pogody na Krzyżne tą trasą, którą ja wybrałem szło niewiele osób, pewnie więcej wybrało wariant przez Orlą Perć.
Będąc rok wcześniej w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich patrzyłem na szlak z/na przełęcz Krzyżne i zastanawiałem się jak bardzo strome jest to zejście. Jednak nie taki diabeł straszny. Zejście przebiegło bez większych problemów, niby w dół lżej bo grawitacja ciągnie 😊.
Schodząc miałem wspaniały widok na schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (D5SP), Siklawę czy szlaki znajdujące się w okolicy, zwłaszcza ten, którym później szedłem przez Świstówkę Roztocką nad Morskie Oko. 




Jednak oprócz widoków, widziałem również sporą ilość osób podchodzących do schroniska czy podziwiających Siklawę. Po dotarciu do schroniska w D5SP ujrzałem tłumy ludzi. 



Gdy już dopchałem się do środka wiedziałem, że na pożywny posiłek nie mam co liczyć. Na szczęście do recepcji nie było kolejki, a można było tam nabyć napój z zawartością chmielu i bąbelków, których produkcją zajmuję się zawodowo. Spożywanie napoju bogów było niezmierną przyjemnością, jednak negatywne skutki zacząłem odczuwać już na pierwszym podejściu, kiedy to totalnie opadłem z sił, % zrobiły swoje.
Kolejne km były walką i czekaniem kiedy te % wyparują z potem. Na pocieszenie miałem mnóstwo pięknych widoków najpierw D5SP i Orlą Perć, które zostawiałem z tyłu, później Tatry Bielskie, które wyłoniły się zza górki, a na koniec Dolina Rybiego Potoku i widok na Morskie Oko, w oddali Czarny Staw pod Rysami i inne góry, które dodawały sił w ten gorący dzień.




Po dotarciu do Morskiego Oka zrobiłem kilka zdjęć, przybiłem pieczątkę i uciekałem od tego tłumu do kolejnego schroniska w Dolinie Roztoki.




Z racji, że schronisko (najlepsze w Polsce a przynajmniej w Tatrach) znajduje się na uboczu, nie ma tam takich tłumów jak w innych schroniskach w Tatrach Polskich. Tamtejsze jedzenie i atmosfera pozwoliła mi odpocząć i nabrać sił na te jeszcze parę km do busa, którym wróciłem do Zakopanego.
P.S. Następnego dnia byłem na Sławkowskim szczycie w Tatrach Słowackich J .


wtorek, 2 lipca 2019



Śmierć na Nanga Parbat


Witajcie! Dzisiaj mam dla Was kolejną recenzję książki górskiej.
Tym razem  pozycją jaką postanowiłem przeczytać była książka pt.:”Nanga Parbat” i jakże wymownym podtytule:”Uczestnicy wyprawy przerywają milczenie”.
Książka ta nawiązuje do pamiętnej wyprawy na szczyt Nanga Parbat z 1970 roku.
Wersję wydarzeń osoby, która zdobyła wtedy szczyt, czyli Reinholda Messnera opisywałem w poprzedniej recenzji.
Tym razem przedstawiona jest wersja osoby, która obiektywnie przedstawia fakty z tamtej wyprawy.
Wtedy to kierownik wyprawy dr Herrlingoffer, miał wyłączne prawo do wydawania oświadczeń i relacji z tej wyprawy, przez co też inni uczestnicy nie mogli publikować i dyskutować z przedstawianymi przez niego faktami.
Przez lata toczyły się procesy sądowe o słuszność wydawanych tez głoszonych przez kierownika wyprawy i Reinholda Messnera.
Gdy po zakończeniu wyprawy dr Herrligkoffer obwiniał Reinholda Messnera za tragiczne skutki, w wyniku których zginął brat Reinholda – Gunther, autor jak i reszta członków wyprawy stają w obronie Messnera.
Jednak gdy w 2001 roku Reinhold Messner publikuje biografię zmarłego 10 lat wcześniej kierownika wyprawy z 1970 roku na Nanga Parbat, w której to zaczyna oskarżać członków ekipy za niepowodzenia i tragiczne zdarzenia podczas ówczesnej wyprawy. Max von Kienlin nie może przejść obojętnie wobec oszczerstw głoszonych przez najsłynniejszego wspinacza świata.
Jak to pisze Max von Kienlin w jednym z pierwszych rozdziałów swojej książki: „Wszystko mogło przecież zostać po staremu”.
Po latach uczestnicy przerywają milczenie i opowiadają jak było naprawdę.
W 2003 roku Max von Kienlin publikuje książkę, która przedstawia wiarygodne fakty, poparte opiniami innych członków wyprawy. Stara się również obalić oskarżenia i nieścisłości w książce Messnera.
Jednak nie obrzuca go błotem gdyż szanuje go jako kolegę i wspinacza. Mimo tego, że Messner uwiódł mu żonę, która zostawiła jego i dzieci, z których najmłodsze miało rok a najstarsze 14 lat i odeszła do Messnera. Ten wątek również został przedstawiony w książce, głównie w celu przedstawienia sławnego wspinacza i jego prawdziwej twarzy.
Autor książki przedstawia fakty na tyle dobitnie, że czytelnik sam składa elementy układanki i tworzy obraz wybitnego himalaisty na nowo.
W książce znajdziemy również kilka teorii nt. nieznanych faktów, m.in. w sprawie tragicznej śmierci Gunthera.

Polecam tą książkę dla wszystkich górskich fanów, a przede wszystkim dla tych, którzy może czytali wersję Messnera, aby odkryli prawdę z innej strony.

środa, 29 maja 2019

Tatry Kwiecień 2019



Chwilę czasu zeszło na napisanie relacji z tego wyjazdu ale już jest więc zapraszam do lektury :).

Tym razem wyprzedzając cały peleton, który przybył pod Tatry na długi weekend majowy, wybrałem się kilka dni wcześniej zażyć piękna i spokoju tego urokliwego regionu.
Jak zawsze staram się wykorzystać wolny czas do maksimum. W związku z tym w trasę wyruszyłem z samego rana po nocnej zmianie w pracy. Tym razem wybrałem się najpierw pociągiem do Krakowa, a później autobusem do Zakopanego. Po drodze był czas na kilka spokojnych i cichych drzemek w moim wykonaniu, bo dwa fotele za mną Pan już nie patrzył na innych, tylko chrapał z grubej rury J.
Przyjazd do Zakopanego opóźniony był o prawie godzinę, co spowodowało zmianę planów.
W pierwotnym planie 1 dzień miał rozpocząć się w Kuźnicach i dalej przez Wielki Kopieniec, Psią Trawkę, Równie Waksmundzką do Schroniska w Roztoce. Z uwagi na mniejszą ilość czasu postanowiłem wystartować z Cyrhli i bez Wielkiego Kopieńca udać się na nocleg do Schroniska w Roztoce.













Tym razem wziąłem 80 litrowy plecak, którego już dawno nie używałem i do końca nie byłem pewien jak mi się z nim będzie wędrować. Dlatego też wpakowałem do niego mój czerwony 45l plecak na wyjścia. Z uwagi na planowane 4 dni w górach trzeba było zabrać ze sobą trochę więcej rzeczy i co najważniejsze sprzęt do zimowego wędrowania po Tatrach (kask, raki, raczki, czekan), w sumie dało to sporo kg na plecach, co po dojściu do Schroniska dało się odczuć.
Na szlaku spotkałem kilka osób, a także wycieczkę szkolną wracającą chyba z Murowańca. Trasa z Psiej Trwaki do Polany Waksmundzkiej przypominała istny tor przeszkód i pułapek. Woda pod śniegiem, woda na szlaku, przejście nad wodą po powalonym drzewie, to kilka z przygód jakie mnie spotkały nie mówiąc o załamaniu się śniegu pode mną i wspaniałym uczuciem wlewania się wody do buta – wysokiego buta, bo widziałem wielu ludzi w niskich adidasach w górach podczas tego wyjazdu i to nie tylko na podejściu nad Morskie Oko.
Pogoda na te 4 dni nie zapowiadała się jakoś rewelacyjnie, 25 i 26 kwietnia miały być jeszcze ładne, ale później mogło być różnie.
2 dzień był planowany na podejście od Morskiego Oka na Szpiglasowy Wierch. Zimą tej trasy jeszcze nie robiłem, co dawało lekką nutkę ciekawości. Warunki śniegowe były dobre śnieg mokry, który dobrze trzymał buta, w związku z tym nie było konieczności zakładania raków. Jednak czekan okazał się bardzo pomocny zwłaszcza przy mocnych podmuchach wiatru, gdy na stromym stoku trzeba było go mocno wbić i przeczekać by móc bezpiecznie podążać dalej do góry. Jedynym schronieniem od wiatru był wielki kamień przy odejściu szlaku na Wrota Chałubińskiego.













Trasa na Szpiglasową przełęcz w niczym nie przypominała jej letniej wersji. W pewnym momencie najlepszym rozwiązaniem była wspinaczka po chropowatych skałach, dzięki którym można było szybko nabrać wysokości. W tym momencie czekan trochę przeszkadzał więc wylądował między brzuchem i pasem biodrowym od plecaka, wprawdzie trochę dyndał i wyglądał trochę dwuznacznie, no ale cóż taka potrzeba chwili.
Po wejściu na Szpiglasową przełęcz ukazał się wspaniały widok Doliny Pięciu Stawów Polskich, a z drugiej strony widok na Morskie Oko, Czarny Staw pod Rysami i na same Rysy. Do Szpiglasowego Wierchu już niedaleko, już widać wierzchołek, na który trzeba się dostać. Widoki ze szczytu wynagradzają godziny w słońcu, śniegu i silnych podmuchach wiatru. To jest ta nagroda za trud i wysiłek. Na wierzchołku spotykam dziewczynę, która dzielnie pokonywała tą samą trasę i jak się później okazało jest z tego samego miasta co ja. Jak to mówią góra z górą się nie zejdzie ale człowiek z człowiekiem zawsze. Po krótkiej sesji zdjęciowej na szczycie, jedzeniu i piciu, nadszedł czas na zejście, powrót.






Z uwagi na dość kiepskie podejście od strony Morskiego Oka, zejście odbyło się do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Po początkowych trudnościach na łańcuchach, później było jak na spacerku i aż żal było zostawiać wszystko w tyle. Korzystając z faktu, że było jeszcze sporo śniegu, udało się trochę zmodyfikować trasę. Szkoda, że nie wiedziałem o tak dogodnych warunkach na podejściu na Szpiglasową Przełęcz, bo pewnie wszedłbym również tą stroną.









W Schronisku, popularnej „piątce” ludzi sporo, obcokrajowcy, skitourowcy, ratownicy TOPR. Po chwili odpoczynku i posileniu się trzeba było udać się w dalszą trasę: doliną Roztoki do bazowego Schroniska w Roztoce.



Zimowe zejście z „piątki” ciężkie i strome, co nie przeszkadzało młodym ludziom iść w niskich, cienkich butach do biegania lub spaceru po odśnieżonych drogach. Chwilę po zejściu do Doliny Roztoki słychać helikopter, to zły znak. Jak się później okazało ktoś wybrał letni wariant zejścia ze Schroniska, co skończyło się urazem kręgosłupa i głowy (http://topr.pl/organizacja-topr/archiwum/511-kronika-topr-28-04-2019). Z racji wysokiej temperatury i słońca, spore ilości śniegu ulegały roztopieniu, co pod koniec Doliny Roztoki spowodowało rozlanie potoku na szlak i w znacznym stopniu utrudniło dojście do Schroniska w Roztoce.

3 dzień przywitał kiepską pogodą, nie nastrajał pozytywnie do wyjścia z łóżka J. Przy niepewnej pogodzie plan był skromny, choć ciekawy. Podejście do Morskiego Oka i dalej nad Czarny Staw pod Rysami, jak pogoda pozwoli. Niestety temperatura sprawiła, że przejście suchą stopą po Morskim Oku było już niemożliwe. Tym razem nisko wiszące chmury i mgła nie pozwoliły dojrzeć wspaniałych górskich widoków. W zamian za to udało się zobaczyć pękający lód i szczeliny lodowe.









Wracając tuż przed Schroniskiem nad Morskim Okiem zaczął padać rzęsisty deszcz. Trzeba było przeczekać pod dachem, a przy okazji coś zjeść i napić się. Droga powrotna do Schroniska w Roztoce minęła szybko i bez deszczu. Jednak po powrocie do Schroniska w Roztoce i udaniu się do suszarni przeraził mnie widok mnóstwa mokrych rzeczy. Co gorsza, w tej temperaturze, to tam warunki były istnie tropikalne gorąco i wilgotno, aaaa i ten wspaniały zapach suszonych, mokrych z wody i potu butów, wystarczający powód by nie przebywać tam zbyt długo. Jednak nie wszystkim takie klimaty przeszkadzały, gdyż grupka dzieciaków postanowiła zrobić sobie właśnie tam swoje obozowisko J.
Ostatni wieczór w Schronisku minął na integracji górskich wędrowców z całej Polski ale i też z zagranicy.

Niestety godzina 22, czyli pora ciszy nocnej szybko nadeszła i kierowniczka obiektu nalegała na zakończenie biesiady J.
Ostatni dzień w górach obudził brzydką pogodą, co skutecznie przekreśliło górskie spacery, pozostało tylko udać się w drogę powrotną do domu.


  „Berbeka życie w cieniu Broad Peaku” Pierwsza recenzja po dłuższej przerwie przypadła na książkę o jednym z najwybitniejszych himalais...