Chwilę czasu zeszło na napisanie relacji z tego wyjazdu ale już jest więc zapraszam do lektury :).
Tym razem
wyprzedzając cały peleton, który przybył pod Tatry na długi weekend majowy,
wybrałem się kilka dni wcześniej zażyć piękna i spokoju tego urokliwego
regionu.
Jak zawsze staram
się wykorzystać wolny czas do maksimum. W związku z tym w trasę wyruszyłem z
samego rana po nocnej zmianie w pracy. Tym razem wybrałem się najpierw
pociągiem do Krakowa, a później autobusem do Zakopanego. Po drodze był czas na
kilka spokojnych i cichych drzemek w moim wykonaniu, bo dwa fotele za mną Pan
już nie patrzył na innych, tylko chrapał z grubej rury J.
Przyjazd do
Zakopanego opóźniony był o prawie godzinę, co spowodowało zmianę planów.
W pierwotnym
planie 1 dzień miał rozpocząć się w Kuźnicach i dalej przez Wielki Kopieniec,
Psią Trawkę, Równie Waksmundzką do Schroniska w Roztoce. Z uwagi na mniejszą
ilość czasu postanowiłem wystartować z Cyrhli i bez Wielkiego Kopieńca udać się
na nocleg do Schroniska w Roztoce.
Tym razem wziąłem
80 litrowy plecak, którego już dawno nie używałem i do końca nie byłem pewien
jak mi się z nim będzie wędrować. Dlatego też wpakowałem do niego mój czerwony
45l plecak na wyjścia. Z uwagi na planowane 4 dni w górach trzeba było zabrać
ze sobą trochę więcej rzeczy i co najważniejsze sprzęt do zimowego wędrowania
po Tatrach (kask, raki, raczki, czekan), w sumie dało to sporo kg na plecach,
co po dojściu do Schroniska dało się odczuć.
Na szlaku
spotkałem kilka osób, a także wycieczkę szkolną wracającą chyba z Murowańca.
Trasa z Psiej Trwaki do Polany Waksmundzkiej przypominała istny tor przeszkód i
pułapek. Woda pod śniegiem, woda na szlaku, przejście nad wodą po powalonym
drzewie, to kilka z przygód jakie mnie spotkały nie mówiąc o załamaniu się
śniegu pode mną i wspaniałym uczuciem wlewania się wody do buta – wysokiego
buta, bo widziałem wielu ludzi w niskich adidasach w górach podczas tego
wyjazdu i to nie tylko na podejściu nad Morskie Oko.
Pogoda na te 4
dni nie zapowiadała się jakoś rewelacyjnie, 25 i 26 kwietnia miały być jeszcze
ładne, ale później mogło być różnie.
2 dzień był
planowany na podejście od Morskiego Oka na Szpiglasowy Wierch. Zimą tej trasy
jeszcze nie robiłem, co dawało lekką nutkę ciekawości. Warunki śniegowe były
dobre śnieg mokry, który dobrze trzymał buta, w związku z tym nie było
konieczności zakładania raków. Jednak czekan okazał się bardzo pomocny
zwłaszcza przy mocnych podmuchach wiatru, gdy na stromym stoku trzeba było go mocno
wbić i przeczekać by móc bezpiecznie podążać dalej do góry. Jedynym
schronieniem od wiatru był wielki kamień przy odejściu szlaku na Wrota
Chałubińskiego.
Trasa na
Szpiglasową przełęcz w niczym nie przypominała jej letniej wersji. W pewnym
momencie najlepszym rozwiązaniem była wspinaczka po chropowatych skałach,
dzięki którym można było szybko nabrać wysokości. W tym momencie czekan trochę
przeszkadzał więc wylądował między brzuchem i pasem biodrowym od plecaka,
wprawdzie trochę dyndał i wyglądał trochę dwuznacznie, no ale cóż taka potrzeba
chwili.
Po wejściu na
Szpiglasową przełęcz ukazał się wspaniały widok Doliny Pięciu Stawów Polskich,
a z drugiej strony widok na Morskie Oko, Czarny Staw pod Rysami i na same Rysy.
Do Szpiglasowego Wierchu już niedaleko, już widać wierzchołek, na który trzeba
się dostać. Widoki ze szczytu wynagradzają godziny w słońcu, śniegu i silnych
podmuchach wiatru. To jest ta nagroda za trud i wysiłek. Na wierzchołku
spotykam dziewczynę, która dzielnie pokonywała tą samą trasę i jak się później
okazało jest z tego samego miasta co ja. Jak to mówią góra z górą się nie
zejdzie ale człowiek z człowiekiem zawsze. Po krótkiej sesji zdjęciowej na
szczycie, jedzeniu i piciu, nadszedł czas na zejście, powrót.
Z uwagi na dość
kiepskie podejście od strony Morskiego Oka, zejście odbyło się do Doliny Pięciu
Stawów Polskich. Po początkowych trudnościach na łańcuchach, później było jak
na spacerku i aż żal było zostawiać wszystko w tyle. Korzystając z faktu, że
było jeszcze sporo śniegu, udało się trochę zmodyfikować trasę. Szkoda, że nie
wiedziałem o tak dogodnych warunkach na podejściu na Szpiglasową Przełęcz, bo
pewnie wszedłbym również tą stroną.
W Schronisku,
popularnej „piątce” ludzi sporo, obcokrajowcy, skitourowcy, ratownicy TOPR. Po
chwili odpoczynku i posileniu się trzeba było udać się w dalszą trasę: doliną
Roztoki do bazowego Schroniska w Roztoce.
Zimowe zejście z
„piątki” ciężkie i strome, co nie przeszkadzało młodym ludziom iść w niskich,
cienkich butach do biegania lub spaceru po odśnieżonych drogach. Chwilę po
zejściu do Doliny Roztoki słychać helikopter, to zły znak. Jak się później
okazało ktoś wybrał letni wariant zejścia ze Schroniska, co skończyło się
urazem kręgosłupa i głowy (http://topr.pl/organizacja-topr/archiwum/511-kronika-topr-28-04-2019).
Z racji wysokiej temperatury i słońca, spore ilości śniegu ulegały roztopieniu,
co pod koniec Doliny Roztoki spowodowało rozlanie potoku na szlak i w znacznym
stopniu utrudniło dojście do Schroniska w Roztoce.
3 dzień przywitał
kiepską pogodą, nie nastrajał pozytywnie do wyjścia z łóżka J. Przy niepewnej pogodzie plan był skromny,
choć ciekawy. Podejście do Morskiego Oka i dalej nad Czarny Staw pod Rysami,
jak pogoda pozwoli. Niestety temperatura sprawiła, że przejście suchą stopą po
Morskim Oku było już niemożliwe. Tym razem nisko wiszące chmury i mgła nie
pozwoliły dojrzeć wspaniałych górskich widoków. W zamian za to udało się
zobaczyć pękający lód i szczeliny lodowe.
Wracając tuż
przed Schroniskiem nad Morskim Okiem zaczął padać rzęsisty deszcz. Trzeba było
przeczekać pod dachem, a przy okazji coś zjeść i napić się. Droga powrotna do
Schroniska w Roztoce minęła szybko i bez deszczu. Jednak po powrocie do
Schroniska w Roztoce i udaniu się do suszarni przeraził mnie widok mnóstwa
mokrych rzeczy. Co gorsza, w tej temperaturze, to tam warunki były istnie
tropikalne gorąco i wilgotno, aaaa i ten wspaniały zapach suszonych, mokrych z
wody i potu butów, wystarczający powód by nie przebywać tam zbyt długo. Jednak
nie wszystkim takie klimaty przeszkadzały, gdyż grupka dzieciaków postanowiła
zrobić sobie właśnie tam swoje obozowisko J.
Ostatni wieczór w
Schronisku minął na integracji górskich wędrowców z całej Polski ale i też z
zagranicy.
Niestety godzina
22, czyli pora ciszy nocnej szybko nadeszła i kierowniczka obiektu nalegała na
zakończenie biesiady J.
Ostatni dzień w
górach obudził brzydką pogodą, co skutecznie przekreśliło górskie spacery,
pozostało tylko udać się w drogę powrotną do domu.